• 3 Kopia
  • 1 Kopia

sp. Skibinscy

01.05.2024 zmarła pani Elżbieta Skibińska z polskiej wspólnoty w Aargau, 18.12.2021 zmarł jej mąż Czesław. Państwo Skibińscy byli bardzo zaangażowani w Polskiej Misji Katolickiej w Szwajcarii, zarówno na poziomie lokalnym w Gnadenthal i Birmenstorf jak i w Marly. Publikujemy wspomnienia córki Katarzyny Leupi-Skibińskiej, napisane na uroczystości pogrzebowe, tłumaczenia z niemieckiego dokonał Marcin Sumiła. Jego wspomnienia również załączamy. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów autorów tekstów.

Wspomnienia córki Katarzyny Leupi-Skibińskiej

Elżbieta Skibińska przeżyła 86 lat, z czego dokładnie połowa przypada na jej polski i połowa na szwajcarski okres życia. 

 Urodziła się 07.09.1937 roku w Warszawie i miała niespełna 2 lata kiedy wybuchła druga wojna światowa. O swoim dzieciństwie w polskiej stolicy zajętej przez Niemców opowiadała rzadko i niechętnie, zbyt straszne były to wspomnienia... Jej ojciec został pojmany i uwięziony najpierw w obozie koncentracyjnym Auschwitz a potem w Matthausen, skąd – z bunkra śmierci – uwolnili go amerykańscy żołnierze. Jej matka cieżko zachorowała, w związku z czym mała Elżbieta przez jakiś czas była w domu dziecka.

Jako jedynaczka Elżbieta była dla rodziców największym i jedynym skarbem, jaki udało im się uratować. Zniszczenia wojenne stolicy były tak duże, że mała rodzina nie miała gdzie mieszkać i przeniosła się po wyzwoleniu do Gdańska. Tam powoli goiły się rany na ciele i jeszcze wolniej goiły się zranienia serca... Pomagała w tym z pewnością mała Ela, która była pełna energii, ciekawa i wielostronnie uzdolniona. Po maturze zdecydowała się na studiowanie budowy maszyn na Politechnice Gdańskiej, gdzie była jedną z niewielu kobiet. Na studiach poznała też jej przyszłego męża Czesława, który studiował budowę okrętów a pochodził z kresów wschodnich, z obszaru obecnej Ukrainy. Jego rodzina została po drugiej wojnie światowej przesiedlowna ze wschodu na Dolny Śląsk. 

Po zakończeniu studiów i po ślubie para świeżo upieczonych inżynierów znalazła pracę w duźej fabryce turbin w Elblągu. W wolnym czasie brali udział w spływach kajakowych na Mazurach. Urodziły się im trzy córki: Katarzyna a potem bliźniaczki Aleksandra i Joanna. Elżbieta pracowała dalej, podobnie jak inne matki w Polsce i pozostałych krajach bloku wschodniego. Państwo zapewniało dobrą opiekę nad dziećmi a jej podobała się praca w dużym zespole inżynierów przy planowaniu nowych elektrowni. Była to też okazja do nawiązania kontaktów zagranicznych, m. in. z ówczesnym BBC w Baden, co później okazało się bardzo ważne.

Lata 1980 i 1981 były w Polsce politycznie bardzo niespokojne. Obawiano się wejścia wojsk sowieckich. Czesław doświadczył jako dziecko inwazji Rosjan na tereny wschodniej Polski i chciał uchronić swoja rodzinę przed podobym losem, dlatego razem z Elżbietą zdecydowali się na emigrację. Burzliwe koleje losu doprowadziły ich do Szwajcarii, gdzie obydwoje znaleźli pracę jako inżynierowie i odnajdowali się z czasem coraz lepiej w nowej rzeczywistości. Elżbieta konstruowała nadal turbiny pracując w BBC a poźniej w ABB, Alstrom i w końcu w GE. W roku 2000 przeszła na emeryturę. 

Obydwoje małżonkowie byli ciekawi świata, każde na swój sposób. Czesław spokojny, niemal zamknięty w sobie. Elżbieta tymczasem lubiła nawiązywać kontakty, była pełna energii, podejmowała inicjatywy. Razem poznawali Szwajcarię. On kierował autem, ona chciała znać nazwy wszystkich szczytów górskich. Razem wędrowali, razem jeździli na nartach biegowych. Dzięki jej otwartości poznali wielu ludzi, z niektórymi się zaprzyjaźnili. Elżbieta lubiła podróże, lubiła poznawać nowe okolice i nowych ludzi. Z przyczepą namiotową, w której było całe konieczne gospodarstwo domowe, objechali różne zakątki Europy. W południe gotowali makaron na postoju. Elżbieta bardzo lubiła ciepło i morze, choć nie umiała pływać. 

W związku z pracą zawodową Czesław przebywał często i długo za granicą. W tym czasie ona organizowała życie rodzinne i ... dalej pracowała zawodowo. Potrafiła bronić własnego zdania i być niezależna, wychodzić obronną ręką z trudnych sytuacji. Niechętnie zmieniała zdanie, to raczej świat się powinien dopasować...

Dla Elżbiety ważna była jej religia, angażowała się bardzo w Polskiej Misji Katolickiej w Szwajcarii a szczególnie w sprawy wspólnoty z Gnadenthal. Fascynowała ją nie tylko religia katolicka, ale także judaizm jako źródło własnej wiary, gdyż już jako dziecko w Warszawie miała duży kontakt ze społecznością żydowską. Kilkakrotnie odwiedziła Izrael.

Ktoby wtedy pomyślał, że kilka lat później Gnadenthal będzie jej ostatnim miejscem zamieszkania. Choroba nadchodziła powoli, ale nieubłaganie i stopniowo odbierała tej wesołej, zdecydowanej i aktywnej kobiecie wszystko, co sprawiało jej radość. Niezmiernie bolesnym było współprzeżywanie tego, jak jej osobowość powoli zanika, a ciało traci sprawność i zamienia się w skorupę. Spędziła kilka lat ze znacznym stopniem niepełnosprawności w ośrodku opieki Reusspark w Gnadenthal. Nie wiemy, na ile była świadoma przez te 7 lat, jak przeżyła pandemię, czy wiedziała, że obok niej umarł Czesław...

Jednak ten trudny czas nie powinien zdominować naszej pamięci. Została uwolniona od długich cierpień. Zapamiętamy jej dobre serce i hojność, nie tylko wobec córek i wnuków,jej chęć niesienia pomocy, ciekawość, radość życia i energię.

Niech spoczywa w pokoju.

 

Czesław Skibiński urodził się 26.12.1937 na obszarze obecnej Ukrainy, we wsi Głuszków, w powiecie horodeńskim w pobliżu Czerniowic. Jego ojciec był kowalem, prowadził duże gospodrstwo rolne i pracował jako mechanik w pobliskiej cukrowni. Matka zmarła na gruźlicę, kiedy Czesław miał 5 lat. Po zakończeniu drugiej wojny światowej, w listopadzie 1945, cała rodzina została przesiedlona na ziemie odzyskane. Podróż pociągiem towarowym, razem z całym dobytkiem włączając krowy i konie, trwała 6 tygodni a wokół panowała mroźna zima. Po dalszej wielomiesięcznej wędrówce przez Śląsk osiedlili się wreszcie w poliżu Strzelina pod Wrocławiem, gdzie wielu Polaków z powiatu horodeńskiego znalazło pracę w miejscowej cukrowni. W ten sposób polska rodzina wysiedlona z Ukrainy osiedliła się w miejscu, które kilka dni wcześniej opuścili mieszkający tam i zmuszeni do przesiedlenia Niemcy. 

Ukończywszy edukację szkolną w Strzelinie Czesław zdecydował się na studia w drugim końcu kraju, czyli na budowę okrętów na Politechnice Gdańskiej. Tam poznał swoją przyszłą ukochaną żonę Elżbietę. Po studiach młoda para znalazła zatrudnienie w fabryce turbin Zamech w Elblągu, gdzie przyszły na świat ich trzy córki. Motyw cukrowni pojawił się po raz kolejny w życiu Czesława, kiedy to w latach 60tych pracował przez 2 lata nad projektem budowy dużej cukrowni w Pakistanie. Rodzina Skibińskich mieszkała do roku 1981 w Elblągu. Podczas politycznych niepokojów okresu wczesnej Solidarności pojawił się u inżyniera Skibińskiego konflikt sumienia pomiędzy wytycznymi polityki a odpowiedzialnością wynikającą z technicznego kierownictwa dużego projektu. To ożywiło wspomnienia zajęcia jego ojczyzny przez Związek Radziecki.

W tej niepewnej sytuacji małżeństwo Skibińskich podjęło ważną życiową decyzję wyemigrowania z kraju. Los przyprowadził ich do Szwajcarii, gdzie Czesław dzięki doświadczeniu z Polski i z Pakistanu szybko dostał pracę w firmie konsultingowej. Prowadził liczne projekty w Tajlandii, Wietnamie, Japonii, Singapurze, Malezji i Syrii. Praca w tak egzotycznych miejscach może się wydawać czymś ciekawym. Czesław nie widział w tym swojej zasługi lecz miał zawsze uczucie, że samo życie wysyłało go do ciagle nowych krajów.

Choć Czesław zwiedził dużą część świata, to mimo wszystko za najpiękniejsze uważał wspomnienia z dzieciństwa na Ukrainie. Potrafił w sposób bardzo malowniczy, pełen humoru i najdrobniejszych szczegółów opowiadać historie, które zapamiętał jako mały chłopiec. Choćby o stolarzu, który zbijał trumnę dla jego matki. Ale też o żydach, których ojciec ukrywał w stodole a nocą przemycał przez granicę do Rumunii i o babci, która w takich sytuacjach zawsze mdlała... Opowiadał o radzieckich milicjantach, którzy prześladowali polskich chłopów i o potyczkach z Ukraińcami a także o współistnieniu wielonarodowościowego polsko-ukraińsko-żydowskiego społeczeństwa, które na oczach małego wrażliwego chłopca zmiótł wiatr historii. Możliwe że te przeżycia stały się przyczynkiem do jego głebokiego zainteresowania historią, którą bardzo dobrze znał.

Nie było w naturze Czesława, by stawiać siebie w centrum zainteresowania. Ciągle inni byli dla niego ważniejsi. Bardzo mu zależało, by umożliwić córkom dobre wykształcenie. W ostatnich latach poświęcił całe swoje siły osobie, która zawsze była dla niego najważniejsza, żonie Elżbiecie, miłości jego życia. Największym szczęściem było dla niego być blisko niej, towarzyszyć, pielęgnować, trzymać za rękę, widzieć jej uśmiech, czuć jej bliskość ... do końca.

Przed kikoma dniami ten wieczny wędrowiec wyruszył w ostatnią drogę, by spotkać swego Pana.

 

Wspomnienie o Elżbiecie i Czesławie Skibińskich, Marcin Sumiła

Po raz pierwszy przyjechałem do Szwajcarii 26 lat temu, w lipcu 1998 roku. Byłem wtedy na praktyce w szpitalu kantonalnym, gdzie od polskiego lekarza dowiedziałem się, że w Gnadenthal odprawiane są msze święte w języku polskim. Nie miałem samochodu, ale miałem czas, chęć i ... rower, więc ruszyłem w niedzielę od rana z Aarau do Gnadenthal i byłem na miejscu ok. 30 minut przed mszą. U wejścia do kaplicy spotkałem księdza, więc się przedstawiłem i uzyskałem potwierdzenie: «tak, to tu”. Ksiądz Czerwiński przyjął mnie jako ministranta-studenta i tak przedstawił kobiecie, która pojawiła się wkrótce przy kaplicy. Była to pani Skibińska. Porozmawiała ze mną, przedstawiła mnie innym rodakom - to samo miało miejsce po mszy. W ciagu dwóch godzin z przybysza stałem się „jednym ze swoich”. Tak poznałem też państwa Dzik, którzy od razu zadeklarowali „to my zabieramy pana na gril”. Dobrze: z Gnadenthal do Wildegg to w miarę łatwy odcinek a stamtąd to już tylko wzdłuż rzeki i jest się znowu w Aarau. Choć był lipiec i dzień długi, wiem że wróciłem o zmroku i szczęśliwy z doświadczonej polskiej misyjnej gościnności. Wkrótce potem byłem w odwiedzinach u państwa Skibińskich w Niederrohrdorf i poznałem całą rodzinę. Dobrze mi się rozmawiało z nimi i z ich córkami, które pół roku później spotkałem na Europejskich Dniach Młodzieży w Mediolanie. Zostałem zabrany na spotkania z ojcem Tardifem, raz w Szwajcarii centralnej, raz w Romandii, gdzie Ola tłumaczyła mi z francuskiego. Zostałem zapoznany z mieszkającymi w Aarau państwem Bulzackimi, przez co od początku miałem znajomych „na miejscu”.

Rok później byłem na dłuższej praktyce i ubiegałem się o regularną pracę w Szwajcarii – bez sukcesu. Moje studia w Gdańsku dobiegały końca. Wysłałem do państwa Skibińskich życzenia bożonarodzeniowe z informacją, że myślę o przyszłości zawodowej w kraju. Dostałem list od pani Skibińskiej, gdzie przyznawała, że Szwajcaria to nie „raj na ziemi” i dodawała otuchy, że mimo wszystko może owszem warto starać się tu zostać, tu żyć i pracować. Wkrótce potem mój pierwszy szwajcarski szef napisał, że wbrew wcześniejszej deklaracji chce mi dać szansę – i dostałem umowę o pracę od 01.07.2000. 

Tekst ten brzmi jak fragment autobiografii i nim jest. Zapisuję fakty z ważnego etapu mojego życia i piszę o ludziach, którzy wtedy stanęli na mojej drodze. Zresztą jesienią 1998 napisałem długi tekst o wspólnocie w Gnadenthal do gazetki w mojej polskiej parafii. Chwaliłem pobożność, którą tu  zastałem, gościnność, przywiązanie Polonii do wartości. To jest trwałe wspomnienie, do dziś aktualne, do dziś jestem wdzięczny napotkanym rodakom za żywe świadectwo, otwartość i za to, że szybko czułem się tutaj jak w domu. Państwo Skibińscy zajęli w mojej historii bardzo ważne miejsce. Otworzyli drzwi swojego domu, dzielili się radościami, nie ukrywali trudności, zaprosili na ślub córki do Tesyn, jedyny ślub na jakim byłem na południe od Alp... Moja żona była wtedy w zaawansowanej ciąży, zaś sam wyjazd i ślub pozostają pięknym wspomniem. Po narodzinach Kajtka państwo Skibińscy odwiedzili nas i cieszyli się naszą radością.

Mówi się o ludziach, którzy się kochają, że z czasem upodabniają się do siebie, też fizycznie. Państwo Skibińscy byli różni i w temperamencie i w wyglądzie. Mimo wszystko postrzegam ich nadal jako jedność i trudno mi pisać o każdym oddzielnie. Może to też wyróżnik udanego małżeństwa? Do dziś pozostaje mi w pamięci pani Skibińska, bardzo aktywna, rozmowna, energiczna. I on, cichy, uśmiechający się, mający odpowiedź na każde pytanie, a ja pytałem głównie o historię... Tak pozostają w mojej głowie to czułe jej zawołanie: „Czesiu” i ta jego odpowiedź: szeroki ciepły uśmiech... Opowiadali mi o kraju, w którym żyjemy, o ich pracy, wyjazdach... O tym, jak poczuli, że tu jest ich dom, gdy kiedyś wracając z wakacji usłyszeli głos córki: „o nasza Szwajcaria!”.

Wielokroć byliśmy razem na obiedzie w Reuspark po mszy gnadenthalskiej, co wtedy dla wielu było zwyczajem. Mogłem sobie wybrać deser i spodobało mi się dotąd nie znane Birchermusli, jak dziecku wytłumaczyli mi, co to jest. Teraz ja opowiadam dalej... Po obiedzie pani Skibińska zaproponowała wycieczkę, a ja mogłem, powiedzieć, dokąd chcę jechać. Wtedy pojechaliśmy do Solury, pod muzeum Tadeusza Kościuszki i do Verenaschlucht. Wracając ze spotkania z ojcem Tardifem wstąpiliśmy do Gruyere, widzieliśmy zamek i fabrykę sera. Kiedyś spotkaliśmy się na pielgrzymce Polonii w Einsiedeln, skąd Państwo Skibińscy mnie zabrali, jak zresztą też pana Zglińskiego. W roku 2011 mogłem się trochę odwdzięczyć i zabrałem obydwoje państwa Skibińskich na pielgrzymkę na Grand Saint Bernard.

Państwo Skibińscy dużo opowiadali o Polskiej Misji Katolickiej, o ojcu Bocheńskim, księdzu Frani, o księdzu Grabcu, o różnych projektach. Wiem, że pani Skibińska była w zarządzie Fundacji Ojca Bocheńskiego, obydwoje zaangażowali się w Stowarzyszeniu Przyjaciół Polskiej Misji Katolickiej w Marly. Mając ich w pamięci było i pozostało dla mnie oczywiste, że warto wspierać dzieło misyjne. Nasze drogi się rozeszły, pozostały dobre wspomnienia, którymi się dzielę. Pozostało zadanie kontynuacji tego dobra, jakie stało się moim udziałem: przyzwoitego życia jako Polak w naszej Szwajcarii.

Suhr, sierpień 2024, 

 

Wspomnienia ukazały się w czasopiśmie "Wiadomości" nr 631-632 (wrzesień - październik 2024)